Długa była moja droga do nart. W moich rodzinnych stronach nie jeździło się na nartach, tylko na łyżwach. Powód był zasadniczy - brak górek. Teraz nawet w Górach Świętokrzyskich są fajne ośrodki narciarskie, ale to kwestia ostatnich 10 lat. Więc jako dziecko miałam tylko jedno doświadczenie narciarskie, nie najlepsze zresztą. Pojechałam w czasie ferii z ciocią do Zakopanego. Ciocia na Gubałówce wypożyczyła mi narty i zapłaciła za instruktora, żeby mnie nauczył. Nie był to jednak zbyt empatyczny, profesjonalista, jakich teraz pełno na stokach, tylko dość krytycznie nastawiony góral. Nie udało się więc i wolałam skończyć lekcję przed czasem, byle nie słuchać jego dogadywania.
Potem na dobre moją przygodę z nartami zaczęłam na studiach. I to za sprawą Marcina, wtedy narzeczonego. On zapalony i wytrawny narciarz namówił mnie na studencki-narciarski wyjazd do Wisły czy Brennej, już nie pamiętam. Pojechałam z pożyczonymi długaśnymi Polsportami i Fabosami w rozmiarze 41 (noszę 37). Spróbowałam raz, poprzeklinałam na górce wszystkimi znanymi sobie przekleństwami za każdym razem, gdy się wywracałam i obrażona usiadłam pod drzewem, aby tam przeczekać do końca wyjazdu. Marcin okazał się cierpliwym nauczycielem i po jakimś czasie spróbował ponownie. Pojechaliśmy na Poniwiec i... udało się! Miałam co prawda te same narty i buty, mgła była tak gęsta, że nie widać było, gdzie kończy się górka, ale "załapałam" o co chodzi. Od tamtej pory doskonaliłam swoje umiejętności i cieszyłam się z kolejnych wyjazdów. Zmieniłam narty na Blizzardy (nadal proste) i buty na dobry rozmiar. Spędziłam nawet tydzień z przyjaciółmi w Saalbach, w Alpach. I nawet pojawienie się na świecie dzieci nie przerwały mojej narciarskiej przygody. Jasne, spowolniły ją nieco. Ale teraz, gdy nawet Kuba daje sobie radę na małych górkach, a bliźniaki nie boją się żadnych wyzwań i tras, carvingowe narty skręcają same, mogę czerpać radość z prędkości na śniegu. Nie wiem Marcin, skąd miałeś kiedyś tyle cierpliwości, ale dzięki! I niech żyje Białka!
Masa serowa - przepis Pani Agnieszki - najlepszy sernik na zimno, jaki kiedykolwiek jadłam.
Domowa biała czekolada - przepis znalazłam tutaj http://www.mojewypieki.com/post/blok-waniliowy ale nieco go zmodyfikowałam
Składniki:
Masa serowa:
3 jajka
1/2 margaryny
1/2 szklanki cukru
500g serków homogenizowanych (ja dałam 4 z lidla)
6 łyżeczek żelatyny (lub taka na 1 litr)
1/2 szklanki mleka
wiórki kokosowe
Żółtka utrzeć z cukrem i margaryną na krem. Dodać serki, zmiksować. Żelatynę rozprowadzić w niewielkiej ilości zimnej wody, do napęcznienia, a następnie rozpuścić w ciepłym mleku. Dodać jeszcze letnią do masy serkowej. Ubić pianę z białek i wymieszać z masą.
Miskę wyłożyć folią spożywczą, wlać masę sernikową i wstawić do lodówki.
Składniki:
Domowa biała czekolada:
300g mleka w proszku
100g cukru
2 duże cukry waniliowe
75g margaryny
pół szklanki wody
żelki w cukrze
W garnku rozpuścić margarynę, cukier, wodę, cukier waniliowy. Ostudzić, dosypać mleko w proszku i żelki. Wymieszać. Całkiem wystudzić. Masę wyłożyć na zastygniętą część serową, przykryć folią, wstawić do lodówki na kilka godzin.
Wyjąć z formy na talerz, posypać wiórkami kokosowymi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz